Aythya to opowieść o tajemniczej rudowłosej dziewczynie, którą spotykamy, gdy przemierza gęsty, pradawny las.
Co tu robi samotna łuczniczka, podróżująca jedynie w towarzystwie wiernego konia? Gdy banda rozbójników zastawia na nią pułapkę, okazuje się, że dziewczyna wyróżnia się niezwykłymi umiejętnościami, nie tylko biegłością w pojedynkach, ale także magią. W ferworze starcia, stając w obronie młodego chłopca, zostaje ugodzona strzałą blisko serca. Napastnicy, zaskoczeni jej mocą i odwagą, zabierają ranną do swojego obozu.
To początek niezwykłej podróży, w której przeszłość, teraźniejszość i przyszłość splatają się w magiczny węzeł, prowadząc bohaterkę przez nieznane krainy i egzotyczne kultury, walkę i miłość. W świecie, gdzie magia może być na wyciągnięcie ręki, a siłę czerpie się z żywiołów, Aythya musi stawić czoła nie tylko uzbrojonym przeciwnikom, ale i własnym uczuciom.Nie jest jednak sama. Otoczą ją niezwykli i intrygujący mężczyźni, z których każdy wniesie coś wyjątkowego do jej życia. To historia o poszukiwaniu siebie, przemianie i odkrywaniu swojej prawdziwej mocy, pełna niezapomnianych zwrotów akcji i zapierających dech w piersiach momentów.
Magiczny Las: urok starych, zarośniętych lasów pełnych tajemnic i magicznej atmosfery, gdzie każda ścieżka kryje niebezpieczeństwo.
Niezwykłe Umiejętności: wykorzystywania Wzroku, pozwalającego widzieć w ciemnościach i zaskakująco precyzyjnie przewidywać ruchy przeciwników.
Silna Kobieta Wojowniczka która samotnie stawia czoła licznej grupie napastników, nie potrzebując broni do obrony.
Motyw reverse harem -skomplikowane i pełne emocji relacje miłosne z wątkami tylko dla dorosłych czytelników;)
Elementy fantasy i magii: rytuały i żywioły w najczystszej postaci i nadprzyrodzone moce, które dodają historii niezwykłości.
Podróż i egzotyczne miejsca w których dokonuje się przemiana bohaterki
Wątki psychologiczne skomplikowane więzi, przyjaźnie, konflikty oraz głębokie emocje ale też nie martwienie się na zapas, medytacje dodające mocy i dbanie o swój dobrostan.
Las był piękny. Stary, zarośnięty, omszały, magiczny. Pogoda, choć był to początek jesieni, była nadal letnia, ale poranki niosły już mleczną mgłę tuż nad niższymi partiami drzew wzdłuż wydeptanej, szerokiej leśnej ścieżki. Falco, rosły kary ogier, wydawał się nie zwracać na białą chmurę uwagi, o ile nic w niej nie szeleściło. W przeciwnym razie kierował swoje ogromne, ciepłe chrapy w kierunku dźwięku i węszył niebezpieczeństwo. Zwykle okazywało się, że to szukający schronienia jeż, szum strumyka lub coś innego, niezbyt ciekawego. Tym razem jednak koń zatrzymał się i poruszył swoim wielkim łbem w górę i w dół, sygnalizując, że wyczuł coś nowego tuż przed sobą.Aythya zauważyła intruzów nawet wcześniej. Posiadła umiejętność wykorzystywania Wzroku, wielce przydatną w walce z kilkoma napastnikami naraz, w ciemności lub w trudnym terenie. Ustawili się na kilkunastu różnych pozycjach, w miejscu, gdzie las zdawał się gęściejszy, a korony drzew przesłaniały światło nawet nad ścieżką.Aythya zastanowiła się chwilę. Wiedziała, że przeprawianie się przez te rejony grozi kontaktem z bandami leśnych rzezimieszków, którzy żyli z tego, co złupili z przejeżdżających wędrowców. Sami podróżni uchodzili czasem z życiem, ale tracili swe dobra bezpowrotnie. To pewnie jedna z takich grup. Dziewczyna miała nadzieję, że ich nie spotka, istniała taka możliwość, rozbójnicy czy nie, nie mogą przez cały czas grabić, mają też swoje zbójeckie sprawy poza szlakami podróżujących. Ale świat nie był tak skonstruowany. Zauważyła już dawno, że coś, co miało małe szanse się wydarzyć, pojawiało się niezwykle często. Było cicho i pięknie. Pachniało mchem.
— Jest was dwunastu: trzech z lewej, łucznik na drzewie, jeden z przodu, pięciu po prawej, dwóch na ziemi, z czego jeden próbuje odciąć mi drogę z tyłu, a nad nami wisi sieć, pułapka — rzuciła w kierunku lasu Aythya donośnym głosem.
— Teraz odejdziecie, pozwolicie mi przejść i nic się nikomu nie stanie — zakończyła. Nie była to jej najlepsza przemowa, nie zabrzmiała przekonująco, ale to i tak nie miało znaczenia. Zamaskowani zbyt wiele już zainwestowali, aby przepuścić samotnego podróżnika — do tego kobietę, na dostojnym, karym koniu objuczonym torbami, które mogły zawierać nie wiadomo jak cenne skarby. Dojdzie do starcia. Aythya odczekała chwilę, w lesie nadal panowała cisza, ale jedna z postaci, będąca w jej oczach tylko jasnozielonym, przezroczystym cieniem, przesunęła się w kierunku innej i pochyliła nad nią, najwidoczniej coś ustalając w niemy, sobie tylko znany sposób. Aythya westchnęła i wysunęła stopy ze strzemion, zsunęła się z konia i stanęła na leśnym dukcie. Czekała. Najwidoczniej przeciwnik nie mógł się jednak szybko zdecydować i coś w postawie podróżniczki wzbudziło jego czujność. Nagle coś — okrągły przedmiot wyrzucony z najbliższych krzaków — potoczyło się z sykiem po ścieżce, niosąc opary cuchnącego dymu, na co Falco zareagował paniką i stanął dęba, rżąc dziko. Cofnął się, ale nie uciekł: lata ćwiczeń nauczyły go, że koń nie opuszcza swojej pani w niebezpieczeństwie. To jednak zmąciło ciszę i przyspieszyło bieg wydarzeń — Aythya nie czekała dłużej, zwłaszcza że pierwszych dwóch napastników, tych najbliżej, po prawej, ruszyło do ataku. Dziewczyna nie wyjęła broni, nie potrzebowała jej. Bandyci zresztą w większości uzbrojeni byli w krótkie noże lub kije, lub jedno i drugie. Tylko dwóch, tych siedzących na drzewach, miało łuki, a dwóch z przodu miecze, ale oni nie zdążyli się nawet jeszcze pokazać. Zamiast skonfrontować się ze zbliżającymi się rozbójnikami, Aythya uskoczyła w las, gdzie w półmroku gęstych zarośli wciąż mogła śledzić zielone cienie postaci, które teraz z okrzykiem zbierały się do ataku. Okrzyk w walce zapewne miał przestraszyć rywala, ale Aythya się nie bała.
Pierwszego, ubranego w zielony płaszcz, postawnego młodego mężczyznę zatrzymała jednym uderzeniem dłoni w gardło, paraliżując mu oddech. Nieszczęśnik upadł na kolana, rozpaczliwe próbując zaczerpnąć tchu. Miał mniej więcej trzy do pięciu minut. Ktoś o silnej osobowości mógł wiedzieć, że oddech tkwi w umyśle, i przerwać bezdech, ratując się od strasznej śmierci. Ci, którzy wierzyli, że to wyłącznie mechaniczne uderzenie zatrzymało dopływ powietrza, nie mieli tej szansy. Teraz Aythyę skrywał las, a przeciwnik — jak wyczuwała — nie posiadał Wzroku, nie była więc dla niego widoczna. Jej obecność znaczyły jednak okrzyki i jęki pokonanych, ukrywających się po tej samej stronie drogi. Ostatni, z okrzykiem zaskoczenia, spadł z drzewa łucznik, który zatrzymał się, zwisając głową w dół tuż nad ziemią, zaczepiony lewą stopą o własny pasek od ciżemki. Większość napastników stanowili młodzi mężczyźni, słabo lub średnio wyszkoleni w jakiejkolwiek sztuce walki, a o ich przewadze zwykle zapewne decydował element zaskoczenia oraz ich liczebność.Aythya szybko i zwinnie wspięła się na najbliższe drzewo, wykorzystując do tego wiszącego strzelca. Nabrawszy rozpędu, przeskoczyła lekko kilkanaście metrów nad ścieżką na drugą stronę drogi, strącając przy tym drugiego łucznika, który zdążył, co prawda, wypuścić strzałę, ale chybiwszy upatrzonego celu, jednak trafił w coś, a raczej w kogoś, sądząc po okrzyku bólu. Skok na plecy napastnika, cios w przeponę, pył w oczy i zostało już tylko trzech: dwóch z mieczami i ktoś, czyj cień nie był w pełni wykształcony, czyżby chłopiec?Na ścieżce pojawił się przeciwnik, odcinając Aythyi drogę ku dalszym atakującym. Był to rosły i dobrze zbudowany mężczyzna, młody, jasnowłosy, ubrany lepiej niż pozostali. Miał na sobie coś w rodzaju czarnej pikowanej skórzanej kurtki z kapturem, rękawiczki bez palców — najwyraźniej on również używał łuku — i poruszał się w sposób świadczący o wyszkoleniu, pewnie stawiał kroki, obserwując podróżniczkę. Aythya czekała.— Niezbyt to chwalebna walka, dwunastu krzepkich chłopa na jedną kobietę, bezbronną, bez oręża. — Aythya spojrzała znacząco na miecz rywala, próbując tym samym wykrzesać z niego odrobinę wstydu.Kącik ust napastnika zadrżał w półuśmiechu.— Do tej pory, pani, nie miałaś trudności z pokonaniem moich kompanów i bez oręża.Zaatakował. Był szybki i precyzyjny. Aythya zdążyła podciągnąć się rękoma na gałęzi i odskoczyć do tyłu, unikając ostrza. A może jej się tylko zdawało i przeciwnik celowo nie pchnął głębiej, mimo że miał ku temu okazję. A więc walczył, ale nie pragnął zabić. Z takim zawsze idzie łatwiej. Wiedziała. Bo to była i jej słaba strona. Jedyna. Aythya zerknęła pod nogi i zauważyła długi, cienki, ale mocny drąg pozostawiony zapewne przez jednego z rozbójników. Idealny. Świecie — czasami zaskakujesz! Błyskawicznie podniosła go i odparła cios, który znowu szedł jakby po skosie, niewycelowany w najczulsze miejsca.
— Walczymy czy się bawimy? — zadrwiła. — Znasz chyba jeszcze jakieś triki oprócz wymachiwania mieczykiem? — dodała, napierając drągiem jak mieczem i zmuszając napastnika do cofnięcia się, zdobyła w ten sposób przewagę.W tej samej chwili dołączył ktoś jeszcze, ale kto? Wojownik przyszłości, bo teraz to jeszcze chłopiec. Z mieczykiem długości kilkunastu centymetrów próbował dostać się do walczącej, najprawdopodobniej chcąc pomóc swojemu starszemu kamratowi. Aythya, wciąż napierając, uskoczyła w bok i pchnęła chłopca w krzaki po przeciwnej stronie. „Może nie zdąży się pozbierać do czasu, aż skończymy tę zabawę, i nic mu się nie stanie”, pomyślała. „Co to za szajka, która zabiera na napady dziecko?”, zezłościła się. Na fali nowej energii wytrąciła niebieskookiemu broń z ręki i już zamachnęła się do ciosu, kiedy nieoczekiwanie rywal przeszedł do walki wręcz, skracając dystans i unieszkodliwiając uderzenie obliczone na większą odległość. Sprytne. Aythya dawno nie walczyła z kimś tak dobrze wyszkolonym, ale nie miała czasu zastanowić się, dlaczego ktoś taki napada na kobiety po lasach, bo za sobą usłyszała ruch i ponownie zobaczyła małego rycerzyka szarżującego ze swoim krótkim mieczem. Jednocześnie błyskawicznie i z lekkością parowała rękoma każdy wymierzony cios, aż sięgnęła po nóż ukryty u paska i przyłożyła go blondynowi do gardła.— Szach — spuentowała i mimowolnie się uśmiechnęła.— I mat — odparował młodzian, a pod żebrami poczuła zimne ostrze wycelowane w jej wątrobę. No coś podobnego! Zanim jednak którekolwiek zdążyło zatopić swoją broń w miękkim ciele rywala, rozległ się świst strzały. Strzały lecącej w kierunku, w którym biegł mały rycerz. „Nie zdąży”, zrozumiała Aythya, zerkając kątem oka. Najwidoczniej jasnowłosy spostrzegł to samo, bo rzucił się na pomoc, krzycząc donośnie:— Bażant! Stóóój!„Złapię ją”, nie wiedzieć czemu pomyślała Aythya. Była bliżej niż blondyn i wiedziała, że on na pewno nie zdąży. Zawirowała w półobrocie nisko przy ziemi, podcinając nogi małemu chłopcu, który w ostatniej chwili, upadając, uniknął strzały, która trafiła Aythyę. Złapała ją, lecz zbyt późno.